Czarna maska Glamglow, o której pisałam TU wywołała u mnie
absolutny zachwyt. Dzisiaj chcę się podzielić moimi wrażeniami po użyciu maski
białej.
Glamglow Supermud Clearing Treatment to maska mająca za
zadanie głębokie oczyszczanie skóry i jej pielęgnację. Zawiera kombinację wielu
kwasów i substancji aktywnych, które oczyszczają pory i zwężają je, a także
rozjaśniają blizny i przebarwienia. Szerszy opis TU.
Moja skóra nie jest jakoś szczególnie mocno zanieczyszczona,
nie narzekam na wypryski ani żadne zmiany zapalne. Ale wstrętne zaskórniki
niestety pojawiają się w strefie T…
Dotychczas próbowałam je zwalczyć różnymi metodami, z
różnymi rzecz jasna efektami.
Biała maska Glamglow ma gęstą konsystencję (choć i tak
odrobinę rzadszą niż czarna wersja), zapach jest dość mocny i specyficzny, ale
nie przeszkadza mi.
Kosmetyk nakładam głównie wieczorem na oczyszczoną, suchą
skórę i pozostawiam na ok. 20 min. Po tym czasie zmywam maskę z użyciem ciepłej
wody.
W czasie zasychania maski w miejscach zanieczyszczonych
(czyli u mnie głównie w strefie T) pojawiają się obrzydliwie wyglądające
ciemniejsze plamki. To zatkane pory, które są w tym czasie oczyszczane z
keratynowych czopów, sebum i wszelkich brudów. Widok jest nieciekawy, ale to
naprawdę działa!
Taki zabieg staram się wykonywać raz w tygodniu.
Po zmyciu Glamglow skóra jest pięknie oczyszczona,
zaskórniki znikają, a pory są naprawdę zwężone. Nie narzekam na żadne
podrażnienia czy zaczerwienienie skóry (heh, pamiętacie moją przygodę z
peelingiem Organique?).
Po prostu mogę się cieszyć czystą, gładką i rozjaśnioną
skórą! Taki efekt bardzo mi odpowiada. Pewnie byłaby to kolejna maska Glamglow
do której chciałabym regularnie powracać, ale podwyżka ceny jednorazowo o 30 zł
nieco mnie zniesmaczyła i zniechęciła. Może uda mi się znaleźć jakiś zamiennik…
- cena: 229 zł
- dostępność: Sephora, Douglas