Firma Alverde oferuje nam 2 rodzaje owych specyfików: pomadkę nagietkową oraz waniliowo-mandarynkową. Podczas pierwszego wypadu do DM kupiłam wersję mandarynkową, a przy następnych zakupach wzięłam również nagietkową.
Pomadki mają postać klasycznego sztyftu, znajdują się w plastikowym opakowaniu o gramaturze 4,8 g. Cena: 42,90 kc, czyli ok. 7,30 zł za pomadkę mandarynkową i 39,90 kc, czyli ok. 6,80 zł za pomadkę nagietkową.
Nie widzę sensu osobnej recenzji każdej z nich, gdyż obie spisują się rewelacyjnie. Jak już wiecie, miałam niedawno spory problem z suchością i pękaniem ust. Wtedy właśnie zaczęłam ich używać, więc musiały się zmierzyć z naprawdę trudnym zadaniem.
Kolor pomadki nagietkowej jest pomarańczowy, zapach słabo wyczuwalny, raczej dla mnie nieprzyjemny, z kolei pomadka mandarynkowa ma jasny, słomkowy odcień i przecudownie pachnie mandarynką (zapachu wanilii na szczęście nie wyczuwam wcale).
Pomadki są średnio miękkie, nie rozpływają się. Wersja mandarynkowa jest nieco twardsza, a nagietkowa bardziej „masłowa” ;-) Obie nie barwią w żaden sposób ust, nadają im tylko lekki, nienachalny połysk.
Pielęgnują usta w naturalny sposób ze względu na świetne składy.
Balsamy idealnie natłuszczają, rozprowadzają się niezwykle łatwo i od razu przynoszą ulgę spierzchniętym ustom. Dodatkowo dość długo (pomijając jedzenie i picie oczywiście) pozostają na ustach. Po kilku dniach regularnego stosowania obu pomadek na zmianę moje usta wróciły do normalnego stanu, nie pieką ani nie szczypią, pozbyłam się też suchych skórek.
Zużycie jest mocno widoczne, ale stwierdzam, że balsamy są wydajne i wystarczą mi jeszcze na długi czas. Na pewno kiedy się skończą odkupię je ponownie.
Nadal używam ich regularnie, bo lubię uczucie idealnej gładkości moich ust, którą osiągnęłam pielęgnując je pomadkami Alverde.
Teraz będę stanowczo zapobiegać wysuszeniu ust, by nie przechodzić kolejny raz przez męki, związane z ich ratowaniem.