26.7.13

Peelingowy ulubieniec wszechczasów

Dzisiaj o moim ulubionym zdzieraku, czyli pewnie wszystkim już znanym peelingu kawowym.


To mój niekwestionowany ulubieniec, do którego zawsze wracam po krótkotrwałych romansach z różnymi drogeryjnymi peelingami.
Przekonałam się do niego już dawno temu, choć początki były trudne i przed spróbowaniem podchodziłam do niego sceptycznie.


 Peeling sporządzam z kawy mielonej (kupuję zawsze taką najtańszą), soli, wody oraz olejku.
Wykonanie jest bardzo proste i szybkie: 2 łyżki kawy, łyżeczka soli, 2-3 łyżki wody i kilka pompek olejku (wg uznania).





Peeling fantastycznie zdziera zrogowaciały naskórek, jest mocny dzięki kryształkom soli i doskonale natłuszcza dzięki olejkowi.
Możemy oczywiście wykonać peeling z samej kawy, nie dodając soli- wtedy będzie łagodniejszy. Olejku też dodajemy wg własnych potrzeb i upodobań, możemy też z niego w zupełności zrezygnować. Ja dodaję porzeczkowego olejku Alverde, by go jak najszybciej zużyć ;-)


 Po użyciu kawowego peelingu skóra jest niesamowicie gładka i delikatna- bez porównania do drogeryjnych zdzieraków. Uwielbiam to uczucie!


Mieszanina ma jednak istotną wadę- strasznie brudzi wannę, więc potem trzeba się namachać żeby posprzątać jej pozostałości. Dla mnie też zapach nie należy do przyjemnych- to dlatego, że nie lubię kawy, ale z pewnością kawoszom nie będzie przeszkadzać ;-)
Po porządnym masażu tym peelingiem skóra może być bardzo zaczerwieniona, ale to normalne wskutek tarcia i zwiększenia ukrwienia. W moim przypadku po kilkunastu minutach nie ma już śladu po czerwonych plackach.

Jednym zdaniem- polecam wypróbować, a na pewno się nie rozczarujecie :-)



Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger