W czasie porządkowania moich kosmetycznych zapasów natknęłam
się na próbkę rozświetlacza firmy Etude House, która trafiła w moje ręce razem
z jakimś azjatyckim zamówieniem.
Zazwyczaj nie recenzuję próbek, ale tym razem produkt
wystarczył mi na prawie 2 tygodnie dziennego używania i to jest moim zdaniem
wystarczająco sporo czasu, by przetestować rozświetlacz.
Nymph Aura Volumer (swoją drogą piękna nazwa) to słynny rozświetlacz
w płynie, który występuje w 3 rodzajach. Mnie trafiła się próbka nr 2, czyli
różowa.
Ciekawość sprawiła, że postanowiłam wypróbować ów
rozświetlacz jak najszybciej. Produkt ma kremową i bardzo delikatną
konsystencję. Można go nakładać bezpośrednio na miejsca, które chcemy
rozświetlić, a także mieszać np. z kremem BB czy podkładem (tego nie próbowałam).
Aktualnie używam namiętnie złotego rozświetlacza Mary Lou
(recenzja TU), ale ten z Etude House mnie zaintrygował szczególnie ze względu
na różowawy, chłodny odcień.
Nakładanie jest bajecznie proste- po prostu leciutko muskam
palcami szczyty kości policzkowych i delikatnie wklepuję rozświetlacz.
Muszę przyznać, że efekt mnie bardzo zadowolił.
Rozświetlenie jest subtelne, ale widoczne. Nie ma tutaj mowy o żadnych
drobinach a jedynie o świetlistej tafli, która jest tak pożądana przez
„maniaczki” rozświetlaczy.
Takie chłodne rozświetlenie idealnie będzie się prezentować
zimą, kiedy nasze lico pięknie będzie się komponować z roziskrzonym śniegiem.
Cudo!
Utrzymywanie już jednak nie jest tak imponujące, bo produkt
wytrzymuje u mnie tylko kilka godzin, a potem gdzieś znika :-( Płynna
konsystencja też nie należy do moich ulubionych i wolę pudrowe kosmetyki, ale
dla takiego efektu warto jednak pokusić się i spróbować.
Na Ebay bez problemu można dostać pełnowymiarowe opakowanie,
które wystarczy chyba do końca życia patrząc, że malutkiej próbeczki używałam
przez 2 tygodnie…
Na razie jednak mój portfel nie wyraża zgody na zakupy ;-)