Uwielbiam kosmetyki kolorowe od theBalm i cały czas
zachwycam się kultowym bronzerem Bahama Mama (pisałam o nim TU), rozświetlaczem
Mary Lou (więcej TU) czy też różem Hot Mama (recenzja).
Kolejny róż do kolekcji, czyli Frat Boy był zakupem dość
przypadkowym, bo trafiłam na jakąś promocję w Marionnaud i dostałam go za
połowę ceny.
Zakupu jednak nie żałuję, bo od razu stał się on moim
ulubieńcem.
Opakowanie typowe dla theBalm, czyli w stylu retro, a do
tego solidne i porządne.
Róż jest w przepięknym koralowo-brzoskwiniowym kolorze,
pigmentacja jest znakomita i z łatwością aplikuje się go na policzki. Kosmetyk
jest bardzo drobno zmielony, ale nie pyli i nie kruszy się. Frat Boy rozciera
się bezproblemowo i nie robi placków na policzkach.
Na twarzy daje matowy efekt zdrowej i świeżej cery. Kolor
jest tak uniwersalny, że doskonale nadaje się zarówno dla blondynek i brunetek.
Róż jest trwały i zostaje tam gdzie ma być przez długi czas.
Nie mam wobec niego żadnych zarzutów. Szkoda tylko, że Marionnaud wycofuje się
z Polski i nie będę już mogła na żywo zmacać theBalm, pozostają jedynie zakupy
internetowe…