Nie przepadam za sprzątaniem, ale jak jest mus to nie ma zmiłuj- biorę cztery litery nieskalane siłownią i działam! Odkurzanie nie należało do tych najbardziej znienawidzonych czynności domowych, ale jednak zabierało sporo czasu, a czas to dla mnie mega wartościowa sprawa!
Pewnego pięknego dnia, wiosną 2016 roku pojechałam do sklepu z elektroniką i wróciłam z odkurzaczem. Zdecydowałam się na jeden z wówczas najbardziej podstawowych modeli iRobot Roomba 616. Sprzęt ten więc jeździ u mnie praktycznie codziennie od 4 lat.
Odkurzacz ma niezłą moc ssącą i dobrze radzi sobie z sierścią kota, kurzem, rozsypanym żwirkiem z kuwety, różnymi innymi paprochami i okruchami w kuchni.
Raczej bezproblemowo mieści się pod meblami i nie muszę ich specjalnie odsuwać żeby odkurzyć pod łóżkiem czy kanapą. Moja wersja iRobot Roomba potrafi sprzątać na okrągło przez 60 minut, potem poszukuje stacji dokującej aby się podładować.
Odkurzacz posiada system rozpoznawania krawędzi, dzięki czemu nie ma opcji żeby spadł ze schodów podczas ich odkurzania. Niestety już system antykolizyjny nie działa tak dobrze i mój robot często obija się o meble, czy zaplątuje w kable.
Pomimo powyższych niedogodności jest zakochana w tym sprzęcie i nie żałuję ani złotówki, jaką na niego wydałam. Odkurzacz spisuje się na codzień rewelacyjnie i świadczy o tym, ilość zebranego kurzu i sierści po każdym sprzątaniu. Pozwólcie, że nie pokażę tutaj mojego zbiornika na kurz po takiej codziennej przejażdżce, bo to widok mrożący krew w żyłach!
Marzy mi się już wymiana na nieco nowszy model, ale póki obecny sprzęt działa całkiem dobrze to zostaję przy nim.